niedziela, 6 sierpnia 2017

Sommersby Apple Secco Taste

Jakiś czas temu za namową koleżanki zarejestrowałam się na portalu streetcom.pl - portalu poświęconemu m.in. testowaniu produktów. Wypełniłam kilka ankiet, przesłałam oświadczenie o danych wrażliwych i dosłownie chwilę później otrzymałam pierwszą paczkę od portalu. Zostałam ambasadorką marki Sommersby. W pięknym kolorowym kartonie znalazłam puszkę piwa Sommersby, butelkę 0,4 ml oraz 24 minipuszeczki o pojemności 150 ml do rozdania znajomym i rodzinie z prośbą o opinię na temat smaku. Każdą rozmowę skrupulatnie raportuję na portalu, zamieszczając opinie, a czasem nawet zdjęcia z degustacji.
Na początek kilka słów o nowym Sommersby Apple Secco Taste. Zagorzałą fanką piw smakowych nie jestem i nigdy nie byłam, jednak w czasie letnich upałów często sięgałam po Reddsy, czy inne radlery, które wydawały mi się lżejsze niż tradycyjne piwa. Miałam jednak problem z tym, że większość z nich była dla mnie zdecydowanie za słodka - nie byłam w stanie wypić więcej niż 1-2 tego typu piwa na jednej imprezie.
Sommersby Apple Secco Taste różni się trochę od tradycyjnych piw smakowych. Moim zdaniem temu trunkowi bliżej jest do cydru niż potocznie rozumianego piwa. Ma bardzo intensywny smak jabłek, nie jest za słodki (ale nie jest też kwaśny!) i nie wyczuwam w nim piwnej goryczki. Tak czy inaczej smak bardzo przypadł mi do gustu, bo naprawdę znakomicie orzeźwia (szczególnie gdy jest schłodzony).
Podobną opinię na jego temat usłyszałam od moich rozmówców, którzy mieli okazję spróbować nowego smaku Sommersby. Podsumowując, polecam go wszystkim, którzy nie lubią słodkich piw smakowych i szukają orzeźwienia w gorące dni. Sommersby Apple Secco Taste sprawdzi się znakomicie.  #Somersby #AppleSeccoTaste #JestMagicznie




Gdyby ktoś z Was również chciał rozpocząć przygodę z testowaniem produktów, zapraszam na portal streetcom.pl - kliknij tutaj

wtorek, 20 czerwca 2017

Magne-B6 w granulkach...

Miałam okazję ostatnio testować nowy magnez Magne-B6 w granulkach. Wszystko miało być super - naturalny smak cytryny, łatwo rozpuszczalne granulki bez popijania, bajka. Niestety, smak pozostawia moim zdaniem wiele do życzenia, podobnie jak rozpuszczalność granulek. Muszę jednak przyznać, że przy dłuższym stosowaniu faktycznie granulki pomagają w zwiększeniu koncentracji. Pełna relacja z testu dostępna na portalu TestMeToo, który przy okazji gorąco polecam wszystkim zainteresowanym bezpłatnymi testami :)

Relacja z testu Magne-B6 Active

piątek, 28 kwietnia 2017

Dieta 5-dniowa - 5 kilo w 5 dni?

Witam was kochani po dość długiej przerwie - zawirowania zawodowe sprawiły, że zabrakło mi czasu na prowadzenie bloga. Ale w końcu sobie wszystko poukładałam i - tadam! - jestem ponownie :)
Tym razem, w związku ze zbliżającym się urlopem postanowiłam zrzucić trochę zbędnych kilogramów i na warsztat testowy biorę... dietę 5 dniową. Na czym ona polega? Jest to dogłębne oczyszczenie organizmu, po którym - jak głoszą opinie w internecie - chudnie się 5 kilo w 5 dni.
Nic dziwnego, bowiem menu tych 5 dni jest bardzo ubogie: I dzień - 1 kg jabłek, II dzień - 1 kg ziemniaków gotowanych w mundurkach, III dzień - 2 woreczki gotowanego ryżu, IV dzień - 1 litr kefiru, V dzień - 1 litr soku z czarnej porzeczki.
Do tego oczywiście woda niegazowana i kawa i herbata bez cukru. Zabieg ten powinno stosować się raz w miesiącu, czyli przez pozostałe 3 tygodnie miesiąca jemy w miarę normalnie (z umiarem, ale wszystko). Podeszłam do tego bardzo sceptycznie, tym bardziej, że jeść uwielbiam, ale cóż - pragnienie utraty wagi zwyciężyło ;)
Zanim przystąpiłam do tej radykalnej diety detoks, poczytałam trochę na temat składników. Jabłka z dnia pierwszego zawierają błonnik i pektyny, które przyspieszają przemianę materii - jest to pierwszy etap oczyszczenia. Ziemniaki z kolei zawierają cenny potas, który pomaga w usunięciu nadmiaru wody z organizmu. Ryż działa korzystnie na jelita i układ pokarmowy, pomaga w oczyszczeniu jelit. Kefir z kolei to naturalna osłona żołądka, żywe kultury bakterii, a sok z czarnej porzeczki uzupełnia niedobory witaminy C. Dodatkowo, 1 kg ziemniaków, czy 2 woreczki ryżu to jakby nie było - ponad 700 kcal, więc nie ma tu mowy o całkowitej głodówce. Tyle w kwestii teorii. Teraz kilka słów o tym, jak to wygląda w praktyce.

Dzień I - jabłka.
Dla kogoś, kto lubi te owoce, pewnie dzień I będzie czymś przyjemnym. Ja za jabłkami nie przepadam, kupiłam jednak kilogram twardych i soczystych jabłek, czyli dokładnie 6 owoców. Jedno jabłko zjadłam na śniadanie, drugie na II śniadanie. Przy obiedzie, czyli dwóch jabłkach, potrzebowałam już jakiegoś urozmaicenia, dlatego pokroiłam jabłka na kawałki i posypałam je cynamonem. dwie godziny później zjadłam kolejne jabłko z cynamonem i około 20.00 ostatnie, w całości. Poszłam spać z burczącym brzuchem i posmakiem octu jabłkowego w ustach ;)

Dzień II - ziemniaki
Ten dzień okazał się bardzo przyjemny. Na śniadanie ugotowałam 2 ziemniaki w mundurkach, zjadłam je ze szczyptą soli i naprawdę byłam syta. Na obiad ugotowałam 3 ziemniaki na parze (prawie godzinę się gotowały) i również zjadłam je z odrobiną soli, okraszając minimalnie oliwą z oliwek (ziemniaki były strasznie suche i mączyste). Ostatnią porcję ugotowałam i zjadłam na kolację, ok. 19.30. Co ważne, nie czułam głodu między posiłkami, wieczorem również - zasnęłam spokojnie, bez myślenia o jedzeniu. Ogólne samopoczucie - w normie.

Dzień III - ryż
Tego dnia bałam się najbardziej, bo ryż toleruję tylko w gołąbkach i pomidorowej ;) Kupiłam jednak paczkę brązowego ryżu (jest chrupki nawet po długim gotowaniu) i rano ugotowałam jedną torebkę. Na śniadanie zjadłam pół woreczka, drugie pół zostawiłam sobie na kolację. Na obiad ugotowałam świeży woreczek i zjadłam w całości. Czuję się mniej syta niż po ziemniakach, ale nie ma tragedii. Jedyny minus - w ciągu dnia zaczynam odczuwać senność (albo zbyt mało dostarczanej energii, albo po prostu zmiana pogody...). Rano stanęłam na wagę - 2 kilo mniej w stosunku do początku diety. A więc faktycznie 1 kg w 1 dzień. Piję dużo więcej wody niż zwykle, więc raczej mało prawdopodobne, żeby to sama woda zeszła.

Dzień IV - kefir
Litrowego kefiru naturalnego w moim zaprzyjaźnionym sklepie nie znalazłam, więc kupiłam 3 butelki po 375 g każda (wiem, w sumie wyszło 150 g więcej, ale co zrobić) - okazało sie to świetnym rozwiązaniem - jedna buteleczka na śniadanie, jedna na obiad i jedna na kolację. I tu pojawił się pierwszy problem - o ile od śniadania do obiadu głodu nie czułam, to w porze obiadowej jeden kefir nie był w stanie zaspokoić mojego głodu. Dopadł mnie pierwszy większy kryzys - odczułam straszne zmęczenie i senność. Ale Staram się o tym nie myśleć, byle do wieczora.

Dzień V - sok z czarnej porzeczki
Przyznam, że tego bałam się najbardziej - bo jak tu niby wytrzymać po 4 dniach na samym soku, zwłaszcza, gdy aktywnie się pracuje i jest się w ciągłym biegu? Ale nie było tak źle - na śniadanie szklanka soku i biegiem do pracy, bo terminy gonią - w pracy masa zajęć, więc dopiero po 3 godzinach uświadomiłam sobie, że jestem głodna, więc pojechałam do domu, wypiłam 2 szklanki soku i pojechałam do kolejnej pracy na 4 godziny. Po pracy wypiłam resztkę soku i tak oto dobrnęłam do końca diety!

Teraz kilka słów podsumowania:
+ przez 5 dni czułam się lekko i "szczupło", ale to subiektywne odczucie
+ Czułam jak oczyszcza się mój organizm (nie będę rozwijać tematu wypróżniania, ale nawet sobie nie wyobrażacie ile tego się gromadzi w naszych jelitach ;)
+ Waga po 5 dniach pokazała dokładnie 5,3 kg mniej - mimo że piłam dużo więcej wody niż zwykle
+ Opięte ciuchy zaczęły pasować - nie jest to szałowa różnica kilku rozmiarów, a kilku cm, ale i tak jak na 5 dni to niezły wynik (ok pół rozmiaru w dół).

- 4 dnia byłam bardzo zmęczona i senna
- 5 dnia na mojej twarzy pojawiły się 2 pryszcze (a drugiej strony byłam przed okresem, a wtedy też często się pojawiały)
- co jakiś czas odczuwałam dość mocno głód, co było mało przyjemne
- chyba najważniejszy minus - nie mam gwarancji, że waga się utrzyma, albo że dalej będzie spadać, gdy zacznę jeść normalnie w mniejszych niż przed dietą porcjach.

Podsumowując - jednorazowo, gdy chcemy szybko zrzucić kilka kg np. przed wielkim wyjściem, to niezły patent, w dodatku nie jest bardzo wyniszczający organizm (tak naprawdę wszystko, w tym uczucie głodu siedzi w naszych głowach - po zabiegu zmniejszenia żołądka je się przecież jeszcze mniejsze porcje niż te z powyższej diety, tylko nie czuje się głodu, bo wycięto receptor odpowiadający na to uczucie). Jednak czy uda mi się powtarzać ją regularnie co 3 tygodnie? Bardzo bym chciała, choć wiem, że będzie to wymagało bardzo silnej woli...

środa, 11 stycznia 2017

Koci żwirek na zaparowane szyby w aucie? Chyba niekoniecznie...

Obejrzałam dokładnie ten film i zainspirowana nim kilka dni temu zrobiłam dokładnie to samo - dwie sztuki skarpetkowych "maskotek" z kocim żwirkiem...


Jedna znalazła się na desce rozdzielczej, druga zaś pod siedzeniem. Przez kilka dni nie miałam żadnego problemu z parą, wsiadałam do auta i mogłam ruszać, a auto nie jest garażowane. Jednak muszę dodać, że wszystkie auta na parkingu miały w tym czasie czyste szyby, być może z powodu mrozu utrzymującego się od dłuższego czasu.
Wczoraj jednak trochę poświeciło słońce, mróz zelżał, a w nocy temperatura spadła poniżej -10 stopni. Auto stało cały wczorajszy dzień na parkingu, a dziś rano gdy próbowałam je odpalić, niespodzianka - gruba zamarznięta warstwa szronu na przedniej szybie w środku auta. Taka sama, jak i bez woreczków z kocim żwirkiem. Cóż, w moim przypadku ewidentnie ten "patent" się nie sprawdził, ale może ktoś z Was ma inne doświadczenie w tym temacie? A może znacie jakieś inne sprawdzone sposoby na parujące szyby?

niedziela, 8 stycznia 2017

Akumulatorki ładowane przez USB - hit czy kit?

Ostatnio czytając książkę o fotografii spotkałam się z ciekawym gadżetem, jakim są akumulatorki AA ładowane samodzielnie przez port USB, bez konieczności zakupu ładowarki (fot. Aliexpress,com):
Na rynku polskim jest to wydatek rzędu 20-25 zł za sztukę, w związku z czym warto przed zakupem zastanowić się, czy rzeczywiście warto je mieć. Dodam, że w Chinach 2 sztuki możemy kupić już od 24 zł z przesyłką (jednak czas oczekiwania na przesyłkę do 60 dni).

Gdy tylko dowiedziałam się, że istnieje taki wynalazek, z entuzjazmem krzyknęłam - muszę je mieć! Chwilę później pojawiło się jednak kilka wątpliwości. Na pewno ogromnym plusem jest fakt, że nie musimy już szukać po szafkach ładowarek do akumulatorków, bo wystarczy włożyć te cuda przez port USB do komputera i podczas naszego surfowania po sieci naładują się same. Akumulatorki mają napięcie 1,2 V, czyli tyle co standardowe aku AA (dla przypomnienia - "zwykłe" baterie mają napięcie 1,5 V, więc jeśli chcemy np. użyć akumulatorków do zegara ściennego, niekoniecznie się uda, ale to już niezależnie, czy akumulatorki będą ładowane przez USB, czy tradycyjnie).
Jak dla mnie minusem jest pojemność akumulatorków - maksymalna jaką znalazłam to 1450 mAh, podczas gdy tradycyjne możemy znaleźć nawet z dwukrotnie większą pojemnością, więc np. w profesjonalnych lampach błyskowych raczej się nie sprawdzą. Z drugiej strony taka pojemność w zupełności wystarczy do np. padów do konsol, latarek, pilotów, czy małych kompaktowych aparatów.
Kolejną sprawą jest czas ładowania i sam jego proces. Akumulatorki posiadają wbudowaną diodę, która sygnalizuje proces ładowania i gaśnie przy pełnym naładowaniu. Niestety, jak podaje producent, 90 proc. poziom naładowania osiągniemy "już" po 5-6 godzinach ładowania.  Kolejną sprawą jest fakt, że w większości komputerów zazwyczaj mamy wolne 1-2 porty USB. Przy większej ilości potrzebnych akumulatorków czeka nas ładowanie "na raty" - najpierw 2, później kolejne itp, a to znacznie wydłuży czas ładowania. Z drugiej strony ładowarki również są albo na 2, albo 4 akumulatorki, więc nie jest to problem.

Podsumowując, choć cena na Aliexpressie nie jest zaporowa, jednak nie jestem do końca przekonana co do użyteczności tego wynalazku w normalnych warunkach. A wy co sądzicie o takim rozwiązaniu? Wróżycie mu świetlaną przyszłość, czy raczej jest to jeden z "tanich" gadżetów?

Zainteresowały mnie natomiast akumulatorki wraz z ładowarkami innych typów niż znane nam AA czy AAA, czyli np. akumulatorki 9V (fot. Aliexpress.com):
Akumulatorki 9V mogą być wykorzystywane m.in. do coraz bardziej popularnych czujników tlenku węgla i gazu. Ten zestaw kosztuje ok. 100 zł na Aliexpressie, są również takie ładowane przez USB. Rozwiązanie tym bardziej ciekawe, że cena pojedyczej baterii 9V waha się od 8 do nawet 15 zł, więc po kilku ładowaniach inwestycja zwróci się z nawiązką.


sobota, 7 stycznia 2017

Sposób na zaparowane szyby w aucie?

Znacie jakieś sprawdzone sposoby na zaparowane szyby w aucie? Dla mnie, podobnie jak dla wielu kierowców, problem ten jest szczególnie uciążliwy zimą, przy minusowych temperaturach, gdy para na szybie w środku zamarza i mijają wieki, zanim auto się rozgrzeje i będzie cokolwiek przez nią widać. Niestety, jak większość z nas nie posiadam elektrycznego ogrzewania szyby przedniej, więc muszę sobie radzić sama.
Próbowałam już preparatów typu "Antypara", ale przy dużej różnicy temperatur nic to nie daje - szyby parują tak samo jak przed spryskaniem ich środkiem.
W przypadku gdy mam zamrożone szyby w środku, a czeka mnie bardzo niespodziewany wyjazd i nie mam czasu na czekanie, aż auto się rozgrzeje, stosuję rozmrażacz do szyb w sprayu, choć wiem, że jest to bardzo niewskazane do użytku wewnątrz auta. Szyba co prawda szybko rozmarza, ale drażniący zapach jeszcze na długo pozostaje w aucie, o smugach na szybie i śladach na kokpicie już nie wspomnę.
Na jednym z for internetowych znalazłam poradę, żeby do starej skarpety wsypać żwirek sylikatowy dla kota, który podobno świetnie zbryla i pochłania wilgoć i taki pakunek umieścić na kokpicie przy przedniej szybie. Po dzisiejszym porannym 20-minutowym rozgrzewaniu auta przy -6 stopniach, postanowiłam pojechać do Brico i kupić żwirek. Kota nie posiadam, więc z braku doświadczenia kupiłam najtańszy żwirek SILI GRAN za coś koło 16 zł za 3,8 l. Ponieważ moja pralka wiecznie kradnie mi pojedyncze skarpetki, nie było problemu ze znalezieniem niepotrzebnej, do której nasypałam żwirku. Całość starannie zawiązałam i zabezpieczyłam drugą skarpetką, jak było na instrukcji w internecie, po czym zaniosłam do samochodu (rozgrzanego, nie z zamarzniętą szybą ;) ).
Czy faktycznie to coś pomoże, okażę się już jutro. A może ktoś z was testował już patent ze skarpetką? Może znacie jakieś inne metody na zaparowane, zamrożone szyby? Będę wdzięczna za wszelkie komentarze.

czwartek, 5 stycznia 2017

Aliexpress - kilka słów o Chińczykach

Portal Aliexpress.com odkryłam ponad rok temu, za sprawą mojego taty, który z Chin zamówił linki do latawców z kevlaru, które w tym czasie były 10-krotnie droższe w Polsce. W zakupy na Aliexpressie wkręciłam się na maksa. Początkowo zamawiałam niewielkie przedmioty, niewielkiej wartości, żeby sprawdzić, czy to faktycznie działa. Bezpłatna przesyłka z Chin dochodziła do mnie zazwyczaj po 30-60 dniach W ten sposób zamówiłam m.in. gadżety do szycia, akcesoria do robótek ręcznych, a przede wszystkim - nowinki, które były niedostępne w Polsce. W ciągu kilku miesięcy zamówiłam kilkanaście paczek, wszystkie przyszły. Postanowiłam więc zaszaleć i... zaczęłam zamawiać akcesoria na nasz ślub i wesele, które odbyły się pół roku później. Zamówiłam tam niemal wszystko, począwszy od rękawiczek ślubnych, księgi gości w formie obrazu, minizestawów kosmetyków do toalet dla gości weselnych, aż po... obrączki! Oczywiście im większa wartość przedmiotów, tym bardziej chroniona przesyłka - wiele z nich przychodziło listami poleconymi, których drogę mogłam śledzić na międzynarodowych post trackach. Przez rok osiągnęłam statut A3 członka Aliexpress (uzależniony od ilości transakcji i kwot zakupów), który gwarantował mi m.in. bezproblemowe zwroty towarów lub pieniędzy w przypadku, gdyby towar nie dotarł (taka sytuacja zdarzyła się u mnie dwukrotnie, raz otrzymałam zwrot gotówki, raz nie - wszystko jak się okazuje zależy od sprzedawcy).
Strona ma coraz lepiej dopracowaną wersję polskojęzyczną. Ja jednak wszystkim znającym język angielski polecam stronę w tym języku, która jest dużo bardziej precyzyjna. 

Jak na każdej aukcji internetowej, Aliexpress ma swoje plusy i minusy. Ale od początku. Najpierw kilka pozytywów, które miło mnie zaskoczyły:
  1. Nasz klient, nasz Pan! - to zdanie, bardzo często wykorzystywane w różnych kabaretach, chyba najlepiej charakteryzuje sprzedawców z Azji. Niemal każdy sprzedawca, z którym miałam okazję robić interesy, cechuje się bardzo dużym zaangażowaniem w sprzedaż i bardzo wysokim poziomem obsługi klienta. Niezależnie od tego, czy kupowałam jednorazowy zestaw do szycia za 0,30 dolara, czy obrączki, otrzymywałam od sprzedawców bardzo miłe wiadomości z podziękowaniami za wybór ich sklepu, zapewnieniem o troskliwej wysyłce, itp. Zdarzało się nawet, że sprzedawcy dołączali zdjęcia towaru na poszczególnych etapach pakowania, a nawet kilka miesięcy po wysyłce przesyłali życzenia świąteczne i kupony zniżkowe. Miłym akcentem są również gratisy często dorzucane do zamówień - począwszy od dodatkowej sztuki, po np. breloczki i inne. 
  2. Taniej się nie da. Niewątpliwie jednym z największych atutów zakupów na Aliexpressie jest niska cena. Wiele produktów można kupić nawet za 1/10 ceny, którą byśmy zapłacili w Polsce. Nawet jeśli cena w Polsce jest porównywalna, w przypadku zakupów przez internet Chińczycy zyskują przewagę, ze względu na w 90 proc. przypadków darmową przesyłkę. Warto jednak pamiętać, że wiąże się to z dłuższym czasem oczekiwania, a także w niektórych przypadkach - z gorszą jakością produktów. 
  3. Albo za darmo, albo szybko. Klient przeważnie ma możliwość wyboru sposobu wysyłki przedmiotu. Można skorzystać z darmowej wysyłki, z reguły statkiem, która trwa blisko miesiąc czasu, lub za dodatkową dopłatą przesyłki kurierskiej. Jeden z przedmiotów zamówiłam kurierem za dopłatą 3 dolarów, a ku mojemu zaskoczeniu paczka z Singapuru doszła do mnie w ciągu 3 dni!
  4. Unikalny design. Wiele przedmiotów znajdujących się na stronie, dla nas - Polaków, może wydawać się egzotyczna, a nawet śmieszna (szablony do rysowania brwi jakiś czas temu wydawały się fanaberią, dziś wchodzą na rynek i cieszą się dużą popularnością). Wiele z nich jednak cieszy oko i zachwyca oryginalną formą. Tak było np. w przypadku zegarka, który zafascynował mnie niespotykanym wcześniej rozwiązaniem:
Wskazówka zegarka jest nieruchoma, a przesuwają się wszystkie 3 tarcze - sekundy, minuty i godziny. Niestety, po miesiącu musiałam wymienić baterię, a po dwóch tygodniach zegarek ponownie stanął i muszę z nim pójść do zegarmistrza, bo skorzystanie z gwarancji i odesłanie zegarka do Chin mija się z celem. 

Teraz trochę o minusach: 
  1. Płyną statki z bananami... Czasem, jak już wspomniałam, na towar czeka się nawet do 2 miesięcy, więc jeśli komuś zależy na czasie, raczej skazany jest na polskie aukcje lub dopłatę do kuriera. Darmowa wysyłka jest dobrą alternatywą, jeśli nie spieszy nam się z otrzymaniem paczki. 
  2. Gwarancja jest, ale... w Chinach. Producent udziela na swoje towary gwarancji, oczywiście. Na sprzęt elektryczny nawet do 24 miesięcy, itp. Warto jednak pamiętać, że niektórzy sprzedawcy gwarancję uznają wyłącznie w miejscu sprzedaży, czyli głównie w Chinach, dlatego zawsze dobrze jest przed zakupem droższej rzeczy ustalić ze sprzedawcą warunki gwarancji. W przypadku np. obrączek wybrałam sprzedawcę, u którego gwarancja działa na takiej zasadzie, że gdyby coś się z obrączkami zadziało, wystarczy przesłać mu zdjęcia, a on prześle drugą parę z 50 proc. rabatem. Jest to wygodniejsze niż odsyłanie obrączek i czekanie na naprawę. Dodam, że obrączki są z wolframu, którego nie da się ani poszerzyć, ani zwęzić, o grawerowaniu nawet nie wspomnę. 
  3. Srebrne to srebrne, a nie ze srebra! Szczególnie w przypadku biżuterii oraz wyrobów skórzanych trzeba mieć oczy dookoła głowy. To, że na aukcji jest opis "piękny, srebrny pierścionek", wcale nie oznacza, że jest on zrobiony ze srebra, albo nawet posrebrzany. Po prostu - jest koloru srebrnego. Poza normalnym opisem przedmiotu warto skupić się również na parametrach wyrobu. Często okazuje się bowiem, że np. trzon biżuterii jest wykonany ze stali, a następnie platerowana jest ona cynkiem, chromem, alpaką, a czasem faktycznie srebrem lub złotem. Zresztą, cena 1 dolara za pierścionek ze srebra z syntetycznym diamentem, już powinna wzbudzić jakieś zastrzeżenie. Podobnie jest w przypadku wyrobów skórzanych - torebka z naturalnej skóry może okazać się torebką ze skóry naturalnej, ale mielonej, co w efekcie będzie wyglądało jak skaja. Dlatego tak ważne jest czytanie opisów od deski do deski. 
  4. Urząd celny zaprasza. Przy zakupie droższego sprzętu, jak telefony, komputery, czy nawet droższa biżuteria, należy się liczyć z tym, że w niektórych przypadkach możemy zostać poproszeni o zapłacenie cła od towarów w polskim Urzędzie Celnym. Każda paczka przechodzi przez kontrolę celną, niektóre z nich są wybiórczo sprawdzane przez UC. Jednak taka sytuacja jeszcze mi się nie przydarzyła, więc więcej szczegółów nie znam. Wiem, że jest to możliwe. 
  5. Made in China. Większość produktów wyprodukowano w Chinach. Należy o tym pamiętać zwłaszcza w przypadku zakupu sprzętu, który w wersji oryginalnej kosztuje krocie, a od Chińczyków możemy go kupić za 1/10 ceny. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest bardzo słabej jakości. Nie - to raczej jak loteria - choć wiele przedmiotów pracuje bez zarzutu, może się jednak zdarzyć raz na jakiś czas bubel, który nie będzie działał. W tym przypadku warto sprawdzić przed zakupem zasady gwarancji (patrz wyżej). Niektóre tańsze produkty, po przesłaniu wiadomości do sprzedawcy o złej jakości, sprzedawca wysyła ponownie na swój koszt - to wszystko jest do ustalenia wcześniej. 
Ja mimo powyższych minusów, z Aliexpressu jestem bardzo zadowolona i na pewno nadal będę regularnie odwiedzać stronę w poszukiwaniu najnowszych gadżetów. Na koniec jeszcze jedna rada - zanim zdecydujesz się na zakup towaru na Aliexpressie, sprawdź, czy przypadkiem szukanego towaru nie ma lokalnej sieciówce, która też się tam zaopatruje, a w przypadku zakupów hurtowych, może zaproponować jeszcze niższą cenę zakupu. Ja ostatnio zamówiłam dwie rzeczy, na które czekałam ok. 40 dni, podczas gdy w międzyczasie znalazłam je w Netto w cenie identycznej co na aukcji, w dodatku dostępne od ręki... 


środa, 4 stycznia 2017

Jaką wagę kuchenną wybrać?

Z tym pytaniem zmierzyłam się przed tegorocznymi świętami Bożego Narodzenia, gdy moja siostra w ramach listu do Mikołaja wspomniała o wadze kuchennej. A ponieważ ja również uznałam, że przydałby mi się taki sprzęt w kuchni, zabrałam się za wagowy research.
Przebrnęłam przez kilkaset modeli wag kuchennych, z przeróżnymi designami i funkcjami, jednocześnie pozostając w kontakcie z siostrą (w końcu to jej miał się podobać prezent). Z racji ograniczonego metrażu mieszkania, zarówno u mnie, jak i u siostry, uznałyśmy, że najlepszym modelem będzie waga płaska, przypominająca deskę do krojenia. Tradycyjne wagi z misami owszem, zachwycały idealnym wpasowaniem miski, ale zajmowały zbyt dużo miejsca. Z drugiej strony na płaskiej wadze też można położyć niemal każdą misę/szklankę/pojemnik i odpowiednio ją wyzerować, więc warto się zastanowić, czy zależy nam na wadze, czy na designerskiej wadze z misą.
Waga z misą Zelmera ma nowoczesny design i dużą misę, ale jednocześnie zajmuje dużo miejsca. 

Gdy już zdecydowałyśmy się na płaską wagę, tu również pojawiło się tysiąc modeli - i jak tu wybrać najlepszy? Jak już wspomniałam, głównie zależało nam na kompaktowym rozmiarze, ze względu na przechowywanie. I tu znalazłam dość ciekawe rozwiązanie, jakim jest okrągły otwór w wadze, do zawieszenia, np. na kuchennym relingu:
Wagę firmy Eldom można zawiesić np. na kuchennym relingu. Ma skalę do 5 kg z podziałką co 1 g. Koszt: ok. 30-50 zł. 

Szukając dalej okazało się, że zwykłe wagi kuchenne mogą mieć wiele różnych funkcji, np. wiele jednostek wagowych - począwszy od standardowych kilogramów i gramów, aż po funty, a nawet mililitry (bardzo przydatne gdy w domu nie mamy miarki z podziałką ml). Jednym z takich wagowych "kombosów" miała być waga firmy Profi Cook, która - jak podaje producent - podaje wagę w gramach, funtach, mililitrach oraz Fl:Oz. Dodatkowo ma ładny stalowy desing, zasilana jest na dwie baterie Cr2032 i zajmuje niewiele miejsca, jest dokładna i lekka. Niestety, okazało się, że mililitry były tylko chwytem marketingowym, bo w rzeczywistości takiej skali nie posiada. Jednak mimo tego to właśnie ten model stał się numerem 1 według mojej siostry. Waga dodatkowo posiada funkcję tarowania, automatycznego wyłączania i sygnalizację niskiego poziomu baterii i dokładność do 1 g. 
Ładny design, niewielki rozmiar, wytrzymałość. Atutem jest też cena - wagę można kupić w promocji już od 35 zł, cena standardowa - ok. 65 zł. 

Ja postanowiłam zaszaleć nieco bardziej niż siostra i poszłam w stronę piękna ;) Od razu w oko rzuciła mi się waga ze szkła hartowanego z pięknym łowickim wzorem. Żywe kolory od razu działają na mnie pozytywnie. Waga firmy Botti z serii Folk to jednak nie tylko ładny design, ale i funkcjonalność. Zasilana na 2 baterie Cr2032, posiada podświetlany wyświetlacz LCD, dokładność do 1 g, skalę w gramach, kilogramach, funtach i Oz, funkcję tarowania, automatyczne lub manualne wyłączanie (panel dotykowy), wskaźnik niskiego poziomu baterii i przeciążenia, a przy tym jest bardzo łatwa w czyszczeniu. Choć jest nieco grubsza i cięższa ze względu na szkło hartowane od poprzedniej, to jednak prezentuje się bardzo efektownie: 
Waga Botti Folk, koszt: ok. 50 zł. 

Podsumowując, przy wyborze wagi warto zastanowić się nad tym, na czym nam zależy - czy chcemy oszczędzić miejsce, czy zyskać np. dodatkową misę, w jaki sposób chcemy ją przechowywać, itp. Warto również zastanowić się nad źródłem zasilania - możemy wybrać model ze standardową baterią Cr2032, która wystarcza na bardzo długo przy normalnym użytkowaniu, jednak w sprzedaży pojawiły się również wagi zasilane na baterie AA lub AAA, które możemy zamienić na akumulatorki, dzięki którym możemy być bardziej "eko". Trzeba jednak pamiętać, że wagi zasilane na baterie AA lub AAA będą trochę grubsze niż wagi zasilane płaskimi bateriami. 

A wy na co zwracacie uwagę przy zakupie tego typu sprzętu? Macie jakąś np. ulubioną markę, albo wzór? Zapraszam do dyskusji :) 

wtorek, 3 stycznia 2017

Szczoteczka soniczna z Biedronki

Długo zastanawiałam się nad zakupem szczoteczki sonicznej. Od kilku lat używam szczoteczki elektrycznej z ruchem rotacyjnym, ale mimo dokładnego czyszczenia zębów, miałam wrażenie, że resztki pokarmu pozostają w szczelinach międzyzębowych i bez użycia nici dentystycznej nie czułam się komfortowo.
Szczoteczka soniczna zainteresowała mnie jakiś czas temu. Jej metoda działania - delikatne ruchy wymiatające powodowane wibracjami - ma na celu nie tylko dokładne czyszczenie zębów i przestrzeni międzyzębowych, ale i usuwanie większej liczby bakterii niż przy stosowaniu szczoteczek tradycyjnych, a nawet rotacyjnych. Jak to jest możliwe? Jak zapewniają producenci szczoteczek sonicznych, metoda ta polega na wykorzystaniu wysokiej częstotliwości drgań (nawet do kilkudziesięciu tys. ruchów włosia na minutę, w przypadku szczoteczki z Biedronki producent podaje 22 tys.), która nie tylko skutecznie czyści zęby, ale i dzięki drganiom tworzy specjalną pianę z pasty i śliny, która lepiej wnika z przestrzenie międzyzębowe. Tyle teorii.
Ponieważ szkoda mi było na początek wydawać nawet kilkaset złotych na szczoteczkę soniczną od wiodących producentów, postanowiłam sprawdzić jej działanie na tanim odpowiedniku z Biedronki. Szczoteczka soniczna wyprodukowana w Chinach kosztowała ok. 17 zł. Dodam, że kupiłam dwie sztuki - dla mnie i dla męża.

W zestawie ma dwie wymienne końcówki oraz baterię AAA. Włosie w głowicach wykonane jest z miękkiego materiału, po bokach znajdują się również gumki wybielające zęby i masujące dziąsła.

Opływowy kształt rączki sprawia, że dobrze leży w dłoni, a lekko gumowana przednia część z włącznikiem zapobiega wyślizgiwaniu się z rąk.
Po włączeniu szczoteczki wyraźnie czuć wibracje, które przenoszone są nie tylko do głowicy, ale i czuć je w dłoni.  Nie jest to jednak jakoś strasznie denerwujące uczucie, ale silniejsze niż w przypadku szczoteczki oscylacyjnej.
Zdecydowanym plusem jest cichsza praca niż w przypadku szczoteczki oscylacyjnej. Nie wiem jak ma się to do badań naukowych, ale po takim samym czasie szczotkowania zębów jednym i drugim typem szczoteczki zauważyłam, że zęby umyte szczoteczką soniczną są bardziej gładkie, miałam wrażenie czystszych zębów i całej jamy ustnej.
Nie wiem jak działa szczoteczka soniczna z górnej półki, ale wiem, że ta tania też przynosi zadowalające efekty. Nie ma co prawda wbudowanego timera (sama się nie wyłącza), nie ma cyfrowego wyświetlacza, wskaźnika baterii itp., ale zęby czyści dobrze, a to chyba jest najważniejsze. Nie zorientowałam się jeszcze jak wygląda kwestia zakupu dodatkowych końcówek, muszę sprawdzić. Z drugiej strony 17 zł za tak naprawdę 3 końcówki (główną i dwie zapasowe) to taniej niż 3 porządne szczoteczki tradycyjne...  Co ważne, producent udziela na szczoteczkę 24-miesięcznej gwarancji. Niewykluczone, że następną szczoteczką soniczną, któej będę używać będzie już ta droższa, bo zasada działania coraz bardziej mi się podoba...

Słowem wprowadzenia

Witajcie! W związku z tym, że sama bardzo często zanim kupię jakiś gadżet wolę zasięgnąć opinii innych, postanowiłam, że tutaj będę dzieliła się z Wami moimi spostrzeżeniami odnośnie różnych przedmiotów codziennego użytku. Przez wiele lat udzielałam się na różnych portalach testerskich, dziś nadszedł czas na własnego bloga, gdzie będę mogła szerzej wyrazić swoją opinię. Zatem do dzieła!